matka michala wisniewskiego
raczej pomarańczowe włosy, mogła jeszcze się nie zorientować, że pada. Zebrała obszerne różowe spódnice i ruszyła ku schodom. - Lucienie! Jakież to do ciebie podobne, że zwlekałeś do ostatniej chwili, żeby po nas przysłać. Już zaczęłam myśleć, że chcesz, byśmy całe lato tkwiły w naszej ponurej samotni. Tymczasem woźnice weszli na dachy powozów i zaczęli podawać lokajom kufry. Zerknąwszy na góry bagażu, Lucien doszedł do wniosku, że będzie musiał oddać gościom jeszcze jeden pokój na garderobę. Pochylił się nad dłonią w rękawiczce. - Ciociu Fiono, mam nadzieję, że podróż z Dorsetshire była przyjemna? - Nie! Dobrze wiesz, jak podróżowanie wpływa na moje nerwy. Gdyby nie droga Rose, nie wiem, czy dotarłabym tu żywa. - Odwróciła się ku pojazdowi. - Rose! Chodź do nas! Pamiętasz swojego kuzyna Luciena, prawda, kochanie? Z wnętrza czarnego powozu dobiegł stłumiony głos: - Nie wysiądę, mamo. Kobieta uśmiechnęła się promiennie. - Oczywiście, że wysiądziesz, moja droga. Twój kuzyn czeka. - Przecież pada. Uśmiech Fiony pierzchł. - Tylko troszeczkę. - Deszcz zniszczy mi suknię. Balfour powoli tracił cierpliwość. Testament wuja nie wymagał od niego aż takich poświęceń jak nabawienie się zapalenia płuc. - Rose! - Dobrze, już dobrze. Diablę wcielone - jak określał kuzynkę od ostatniego spotkania, kiedy jako siedmiolatka rzuciła się z wrzaskiem na ziemię, bo nie pozwolono jej wsiąść na kucyka - wyłoniło się z powozu w chmurze koronek i falbanek w takim samym wściekle różowym kolorze jak bombiasta suknia jej matki. Rose Delacroix dygnęła, wskutek czego zakołysały się złote loki okalające jej twarz. - Milordzie - szepnęła, trzepocząc długimi rzęsami. - Kuzynko Rose. - Lucien aż się wzdrygnął na myśl, że jakiś przedstawiciel jego płci mógłby wziąć ją za anioła. - Obie wyglądacie bardzo kolorowo tego szarego popołudnia. Lepiej wejdźmy do domu. - To jedwab i tafta - zaszczebiotała ciotka Fiona, poprawiając córce bufiasty rękaw. - Kosztowały dwanaście funtów każda i przybyły prosto z Paryża. - A flamingi z Afryki. Jak na niego komentarz był łagodny, ale w niebieskich oczach kuzynki zalśniły łzy. Lucien stłumił westchnienie. - Jemu nie podoba się moja suknia, mamo - powiedziała dziewczyna płaczliwie. Broda jej drgała. - A panna Brookhollow mówi, że jest śliczna! Rano hrabia powziął silne postanowienie, że będzie zachowywał się grzecznie, przynajmniej do końca dnia, skończyło się jednak na dobrych intencjach. - Kto to jest panna Brookhollow? - Guwernantka Rose. Ma doskonale rekomendacje. - Od kogo? Od ekipy cyrkowej? - Mamo! Lucien skrzywił twarz. - Dobry Boże! - mruknął pod nosem. - Wimbole, zanieś bagaże do pokojów. - Przeniósł wzrok na ciotkę. - Czy wszystkie wasze stroje są takie... barwne? - Ledwo przyjechałyśmy, a już nas obrażasz! Drogi Oscar nigdy by na to nie pozwolił. Co za okrucieństwo! - Drogi wuj Oscar nie żyje, ciociu Fiono. Nie moja wina, że on i mój ojciec uknuli spisek. - Uknuli spisek? - powtórzyła pani Delacroix głosem, który mógłby roztrzaskać kryształ. - To twój rodzinny obowiązek! Obowiązek!